Zaczynając czytać “Tulipanową gorączkę” nie spodziewałam się, aż takiej mieszanki uczuć. W niecałych trzystu stronach powieści przeplata się przepięknie pokazany kunszt sztuki- jej delikatność, a jednocześnie chciwość, oszustwo, pożądanie i tragedia.
Trzymając powieść w dłoniach doskonale wiedziałam, że lada moment ekranizacja pojawi się w kinach. To właśnie obsada filmu, jak i sam reżyser utwierdzili mnie w przekonaniu, że warto poznać historię zapisaną w “Tulipanowej gorączce”. Już słowa pierwszych stron wciągnęły mnie w scenerię XVII- wiecznego Amsterdamu. Historia zgodnie z krótkim opisem na tylnej okładce, zaczyna się dość niewinnie, wręcz rodem z “Romea i Julii”. Jednak wystarczy przeczytać jedno zdanie dalej, kolejny rozdział, a przekonujemy się, że intryga jest bardziej zawiła i nieodgadniona.
Autorka Deborah Moggach stworzyła niesamowity klimat powieści, a tłumacz przełożył jej słowa bardzo plastycznie, dzięki czemu przez całą książkę miałam wrażenie, że czytam sztukę. Postacie stworzone przez autorkę są niesamowicie realistyczne, szczere i prawdziwe. Czytając powieść nie doszukałam się żadnego zbędnego słowa, zdania.
Historię poznajemy z punktu widzenia każdego z bohaterów, powoli odkrywając, że tytułowa tulipanowa gorączka była tylko pretekstem do niekontrolowanych zmian. Szczerze polecam przeczytać książkę, by po lekturze z przejęciem wybrać się na seans. Jestem pewna, że film dopełni waszego zachwytu, którego i ja doświadczyłam.
Aleksandra Łozicka
(aleksandra.lozicka@dlalejdis.pl)
Deborah Moggach, Tulipanowa gorączka, Rebis 2017